MARIA PAWLIKOWSKA-JASNORZEWSKA
(1891-1945)
Córka znanego malarza Wojciecha Kossaka, Uchodzi za czołową przedstawicielkę polskiej liryki kobiecej, jednak znacznie wykracza poza tak nakreślone ramy. Wprawdzie jej wiersze w znacznej mierze określa kobiecy punkt widzenia, a bohaterką często jest kobieta (dodajmy: mieszkanka salonu), jednak waga stawianych pytań, nieoczekiwane puenty i paradoksy, inwencja językowa sprawiają, że twórczość Jasnorzewskiej nabiera uniwersalnego wymiaru. Rekwizytami jej poezji stają się elementy rynsztunku damy modnej (kapelusze, perfumy, szale i rękawiczki), za pomocą których bohaterka liryczna zdaje się bronić przed światem i przemijaniem. Daremnie. Światopogląd autorki, akcentujący jedność człowieka i natury, nie pozwala zapomnieć o stałym zagrożeniu i wyroku, który zapadł nad każdą żywą istotą. “I jakże ty zrobisz krok w nieskończoność?- pyta poetka swoją bohaterkę (La Precieuse). Jasnorzewska zdecydowanie odrzuca arkadyjski mit przyrody. W jej oczach jest ona wprawdzie “święta, ale też okrutna (Zawód w miłości). Poetka niejednokrotnie podkreśla, że wszystko poddane jest niezmiennym prawom wzrastania i śmierci. Tym prawom poddana jest również miłość. Jeden z motywów stale powracających w jej twórczości to miłość wiecznie zagrożona (Nike z Samotraki).
Druga wojna światowa stała się dla Jasnorzewskiej katastrofą, z której nie potrafiła się już podnieść. Porzuca cyzelowaną formę i zaczyna pisać wierszem wolnym jako jedynie możliwym wobec dokonującej się apokalipsy. Pisany na emigracji w Anglii Szkicownik poetycki to dokument śmiertelnej choroby, która równocześnie toczy całą ludzkość i autorkę.
Nike
Ty jesteś jak paryska Nike z Samotraki,
o miłości nieuciszona!
Choć zabita, lecz biegniesz z zapałem jednakim
wyciągając odcięte ramiona…
Nie wrócę więcej
“Nie wrócę więcej! Niech mnie Bóg odrzuci
Daleko w gwiazdy! Gdyż mnie świat ten smucił
Niewybaczalnie”… “Tak, lecz tu rozkwita
Miłość, jak storczyk ustronny… Nie wrócisz?”
Erotyk
Na rozrzuconych poduszkach z rajskich, jawajskich batików
umieram słodko bez żalu, umieram cicho, bez krzyku. —
Czas za firanką ukryty porusza skrzydłem motyla,
a moje czoło znużone coraz się niżej przechyla…
Wreszcie dotykam Bieguna i śnieg mi taje wśród włosów,
a końcem lakierka dosięgam trawy szumiących Lianosów…
Leżę na ciepłych krajach, na gorejącym Równiku,
i na jedwabnych poduszkach z różnobarwnego batiku…
Wyciągam ręce ku Tobie, w Twoją najsłodszą stronę
i czuję na rękach gwiazdy nisko nad nami zwieszone…
Ogarniam Cię splątanego w pochmurny namiot niebieski,
i spada niebo z hałasem, jak belki, wiązania, deski,
obrzuca nas półksiężycem, słońcem, obłoków zwojem —
i tak spoczywam – okryta niebem i sercem Twojem…
Fotografia
Gdy się miało szczęście, które się nie trafia:
czyjeś ciało i ziemię całą,
a zostanie tylko fotografia,
to – to jest bardzo mało…..
Berceuse
Oczy twe ciche są jeszcze, oczy twe ciche są jeszcze,
kiedy mnie bierzesz w ramiona
spokojnych gwiazd płyną deszcze, łagodnych gwiazd płyną deszcze
i śnieg na śniegu gdzieś kona…
W milczeniu zbladły nam twarze, w milczeniu zgasły nam twarze,
i dusze bledną w miłości…
w błękitnym stoi oparze, w półsennym stoi oparze
różowe serce światłości…
Spoczywam na twoim łożu, zasypiam na twoim łożu,
jak na dnie srebrzystych noszy,
stojących gdzieś na rozdrożu, wstrzymanych gdzieś na rozdrożu
w oczekiwaniu rozkoszy…
* * *
Gdy pochylisz nade mną twe usta pocałunkami nabrzmiałe
usta moje ulecą, jak dwa skrzydełka ze strachu białe –
krew moja się zerwie, aby uciekać daleko, daleko,
i o twarz mi uderzy płonącą czerwoną rzeką.
Oczy moje, które pod wzrokiem twym słodkim się niebią,
oczy moje umrą, a powieki je cicho pogrzebią.
Pierś moja w objęciu twej ręki stopi się jakby śnieg,
i cała zniknę jak obłok, na którym za mocny wicher legł.
Gorzka zatoka
Szeroki, wesoły, wysoki,
nieulękły marynarzu siłaczu!
Wyłowiłeś mnie z mego płaczu
jak syrenę z gorzkiej zatoki…
Skarga Laury
więc skończone wszystko między nami
nie zobaczę cię więcej na ziemi
tłukę więc o drzewo koszyk z malinami
pocałunkami naszemi
Upał
Dni znużone jak muły wloką się po wybojach.
W żaluzje pukają kanikuły…
Upał przyszedł z ogrodu i zamieszkał w pokojach.
Ach, jak pragnę twego serca lodu…
Zapomniane pocałunki
Kto liczy nasze pocałunki,
kto na nie zważa?
Ludzie mają troski i sprawunki,
Bóg światy stwarza…
Zapomniane przez nas dwoje ich różowe mnóstwo
spada na dno naszych dusz,
jak płatki miękkich, najpiękniejszych róż…
Tam leżą i ciasno zduszone na sobie
słodkim olejkiem się pocą,
który rozpachnia się w nas każdą nocą
i każdem ranem,
i życia zwykłego jesienne ubóstwo
czyni róż krajem, perskim Gulistanem.
Kto nasze pocałunki liczy?
Kto na nie zważa?
Bóg światy stwarza,
nie zapisuje w księgach słodyczy…
Kim jestem?
kim jestem bez mojego
świadectwa , dobrych ocen,
egzaminów.
Kim jestem gdy zdejmę
modne ciuchy i zarzucę
nadzieję na ramiona .
Kim jestem
siostrą
córką
Przyjacielem
Kim jestem w oczach tych,
którzy co dzień przechodzą
obok na zatłoczonej ulicy .
Lenartowicz
Złotniczeńku, ty na niebie,
chcę pić życie – nie mam z czego.
Zrób mi kubek, proszę Ciebie,
z szczerozłota gwiaździstego!
Zrób mi kubek! Zrób mi kubek!
Ale proszę zrób mi ładnie,
wyrzeźb wszystko w nim, co lubię;
ptaka, serce, gwiazdkę na dnie.
Zrób mi lekki i nieduży,
ale mocny zrób i trwały,
niech mi całą wieczność służy!
Chcę pić z niego dla twej chwały.
Otrzyj ręce swe z pozłoty,
którą złocisz świat po ciemku,
dla miłości, dla tęsknoty,
uczyń kubek, Złotniczeńku.
Chinoiserie
Nie po to chcę jechać do Chin,
by widzieć piękne świątynie,
wieżę jakąś Ming czy Tsin,
lub pejzaż w Kao-linie
Przecież
póki mam twarz białą z różowym
bez kurzych łapek na skroni,
marzyć o tym lub owym
nikt mi nie wzbroni.
Otóż:
Chcę jechać do chińskiej miłości,
chcę jechać do chińskiej wiśni,
najłatwiej tam i najprościej
sen chiński mi się wyśni.
Może
jakiś szumiący dostojnik
nieznany,żółty i ciemny,
w ramionach jedwabiem strojnych
nauczy mnie chińskich tajemnic?
Jakich?
Tajemnic laki,herbaty,
płaskich jak liść kapeluszy,
pagód i smoków rogatych,
i mojej własnej duszy.
Zakochani
Wicher chmury rozwiesza, szumi
zapachami,
park utonął w jeziorze, drzewa
w wodzie milczą.
Róża półmrok fiołkowy białą farbą
plami,
pies wyje do księżyca melopeę wilczą.
W altance nad jeziorem siedzą dwie
niemowy,
czekając, aby słowik niemoc ich
wysłowił.
Robota anioła stróża
Gonił cię mój anioł stróż po świecie, o mój Drogi,
biegł wciąż za tobą przez lasy, przez łany,
potrącał cię ku mnie, zapędzał cię do mnie,
ciągnął za obie ręce, spychał z prostej drogi –
o miłości coś szeptał, bredził nieprzytomnie,
pachniał jak wytężone białe nikotiany…
Siedzący noc całą przy tobie na warcie
krzyczał głosem jak trąby złote i waltornie,
to znów o łaskę twoją modlił się pokornie,-
zbawienie własne diabłom rzucał na pożarcie! –
Wreszcie ciebie ślepego, ciebie niechętnego
zawiódł przemocą do mego pokoju,
gdzie siedziałam płacząca, Pan Bóg wie dlaczego,
jak to się zdarza czasami. –
Wpuścił cię naprzód, sam został za drzwiami,
zatańczył w triumfie jakiś taniec boski –
potem twarz zakrył szatą srebrnobiałą,
zamyślił się pełen troski – – –
i jęknął z przerażenie nad tym, co się stało. – – –
***
Zanurzcie mnie w Niego
jakby różę w dzbanek
po oczy
po czoło
po snop włosa jasnego
niech mnie opłynie wkoło
niech się przeze mnie toczy
jak woda całująca
Oceanu Wielkiego
Niech zginie noc, poranek
blask księżyca czy słońca,
lecz niech on we mnie wnika
jak skrzypcowa muzyka –
gdy mi do serca dotrze
będę tym, co najsłodsze
Nim –
Zakochanie
Nie widziałam Cię już od miesiąca
I nic.
Jestem może bledsza,
trochę śpiąca,
trochę bardziej milcząca.
Lecz widać można żyć bez powietrza.
Róże dla Safony
I
Budda głosił naukę swoją bez nadziei,
Ezechiel z Jeremiaszem ciskali gromami
Na żądze ludzkie, hienom podobne i wilkom.
Wielki Sokrates myślał, wojował Psammetych
Z Asyrii lwem, o śmiercią ziejącej gardzieli,
Gdyś ty, blada i w loków ozdobna ametyst,
Śpiewała, ku Plejadom, o miłości tylko…
II
Jak śmiałaś pisać o różach,
Gdy historia płonęła jak bór w letnim skwarze?
Dziś, w bibliotekach, kustosz cykl dziejów odkurza,
A za oknem – wiosennie powrotna,
Safo śpiewa słowikiem,
Jak jej serce każe.
III
Już wtedy, w Mitylenie,
Jak i w całej Lesbos,
Obca jasnym, gajowym i nadmorskim bożkom,
Upadałaś, Miłości, pod ciężarem łez, bo
Jak dziś – byłaś słodko-gorzką…
IV
Safo z puchem nad wargą,
Safo fiołkowłosa,
Gdy jej Eros serce przeszył na wskroś,
Zapatrzona w Plejady wschodzące w niebiosach,
Nazwała go:
GLUKUPIKROS…
V
Safo śniada. Safo długooka,
Drobna i niepozorna jak zwykłe słowiki,
Pokochała niejakiego Faona,
Żeglarza urody przedniej,
Który, choć młody,
Lecz nienawidził liryki,
W szczególności safickiej ody.
Jakżeś ubogą była, siostro, przed im,
Ty, coś demonów usidliła tylu!
Jak pokorną w jego raminach!
Ach, bo czym byłby słowik bez swojego trylu,
Słowik w oczach głuchego?
Czym jaśminy, nardy
I fiołki, pozbawionym węchu lub beznosym?
Czym dla śpiących ułuda księżycowej nocy.
Oplecionej zefirów szarfą?
Safo!
Natchniona!
Więc się i doczekałaś zasłużonej wzgardy
Niejakiego – Faona.
VI
Poetka, samobójczyni,
Loki rozwiawszy fiołkowe,
Nad wodą stoi…
“Safo, co chcesz uczynić?”
– “Chcę morze zarzucić na głowę,
By nikt nie dojrzał łez moich…”