1831
W dziejów księdze – pył, atom… lecz biją zeń luny
Jak ongi z Mojżeszowych krzaków gorejących:
Każde serce ma żary blyskawic płonących,
Każde ramię ukuwa wnet czynu pioruny.
W śmierć idących tytanów szeregi męczenne
Krwawe piersi jak kielich niosą ołtarzowy.
Woń krwi, dymu i prochu… Orzeł Srebrnoglowy
Już na wolnych sztandarze gra surmy promienne.
Takie wielkie postacie z brązu, spiżu, stali –
Jakby dawnych grobowców podziem wyludniony
Stał rycerskie zastępy na wsze Polski strony…
Świt wolności na ziemi Jagiełłów się pali!
Błysk proporców… karabel… skrzydeł i kirysów…
I na Chrobrych koronie świeży laur cyprysów.
Agnieszka
Pan na jej duszę jak na harfę złotą
Dłonie położył – i rzekł: Moją będzie,
Biała jak owe najbielsze łabędzie,
Gdy się w wód modrych kryształy oplotą.
Niechaj gołębich swych skrzydeł prostotą
Przed mego tronu wzbije się krawędzie
I tam niech śpiewa jak ziemi orędzie,
Bo dla mnie harfą jest jej dusza złotą.
Więc miłująca i umiłowana
Jak w glorię słońca szła w ogień dla Pana.
Przez skry płomienne przeszła żarnych stosów
Do rozzłoconych różanych niebiosów.
I skroń dziecięcą u stóp zgięła Pana
Ta miłująca i umiłowana.
Biała Królewna
I
Miała białe terasy oplecione kwiatem
I szmerne wodotryski z fiołków aromatem.
A purpurą wysiane alabastrów schody
Wiodły w mirtów aleje, w różane ogrody.
Kędy skrzydłami trącając liliowe irysy
Marzą pawie tęczowe i białe ibisy.
A w zaciszach oliwnych kamienne najady
Jasne lilie na srebrne wieszają kaskady.
Miała białe łabędzie i płomienne ary,
I rżnięte w krwi rubinów purpurowe czary.
Gdy na teras wyżynie kładła białe ręce,
To się do stóp kłaniały jej ziemie książęce.
I gdy w sukni gwiaździstej w kwietne szła ogrody,
To w ślad stóp jej na piasku kładł usta paź młody.
II
U stóp Białej Królewny wśród blasku miesiąca
Złotowłosy lutnista śpiewną harfę trąca
I na schodach z marmuru jej wciąż dzwoni szklany
Akord harfy – tłumiony westchnieniem fontanny…
A marząca Królewna przy harfianej pieśni
Czeka, rychło jej cudny sen się ucieleśni –
I przyjdzie ów przeczuty, by dłonią pieściwą
Tęskną duszę jej osnuł w miłosne przędziwo.
Wciąż go czeka Królewna… Ze szmerem mrą liście –
Cichną pieśni harfiane – a w bladym lutniście
Pęka serce jak struna rozśpiewana rzewna…
Lecz na sercu tym stopy oparłszy Królewna
Czeka z dłońmi przy oczach wśród blasków i woni,
Rychło stalny chrzęst kroków o marmur zadzwoni.
Chciałabym
Chciałabym, z tobą poszedłszy w zaświaty,
Wtulić się w jasność jakiejś białej chaty
I wszystkie słońcu skradzione uśmiechy
Wpleść w miękkie złoto jej żytnianej strzechy;
I w takiej chacie, odciętej od sioła,
Pojąc sic cisza, rozlana dokoła,
I patrząc co dzień na wstające zorze,
Czuć w duszy własnej to Królestwo Boże
Wielkiej miłości – i czuć przy swej głowie
Twa głowę piękną jak młodość i zdrowie…
I zapomniawszy, czym wpierw było życie,
W zaczarowanej swej duszy błękicie
Prząść z nieskończonej kądzieli Wieczności
Nić promienistą Wiary i Miłości.
Cienie
Idźcie z mej duszy – idźcie drogą mleczną
Po gwiazd gościńcu – a na wasze głowy
Deszcz niech upadnie – wonny, jaśminowy
Budząc kapelę dźwięków nadpowietrzną.
Idźcie z mej duszy w krainę bajeczną,
Bo, raz umilkłszy, wasz śpiew bezechowy
Ów łuk przymierza rozerwał tęczowy,
Łuk, co był rzucon w mą dusze słoneczną.
Dziś dusza moja jest cichym grobowcem,
Wy jak motyle w grobowcu zbłąkane
Ranicie skrzydła o granitów ścianę.
Idźcie więc, Cienie, chłonąc blask i wonie,
Bo tu kolumna tylko gromnic płonie
I dym kadzideł wonieje jałowcem…
Cieniem byłeś ty dla mnie
Cieniem byłeś ty dla mnie, bladym, wątłym cieniem.
Jak kwiat w wodzie odbity, tracąc woń, kolory,
Żywego tylko kwiatu ma nikłe pozory –
Tak w twych oczach oczu innych szukałam wspomnieniem.
O minionym śnie byłeś dla mnie tylko śnieniem
I przy tobie me myśli, błędne meteory,
Tęczą wspomnień barwiły ów kwiat różnowzory,
Ów kwiat żywy wciąż we mnie – któregoś ty cieniem.
I czasem żal mi ciebie, bo ci jestem dłużną.
Żary duszy twej padły na opokę twardą.
I czasem żal mi ciebie, żeś nie poszedł z wzgardą,
Żeś nie poszedł ode mnie ty, karmion jałmużną!
Tylko został gdzieś w głębi twej pokornej duszy
Jak ślad bicza, pręg krwawy od krwawych katuszy.
Ciszy, ach ciszy!
Ciszy, ach ciszy! Daj mi twoje dłonie,
Błękitne światłem, ochłodzone rosą –
Jak kwiatem nimi opleć moje skronie,
Niech mi sen, spokój i chłód nocy niosą.
Ciszy, ach ciszy! Włosów falą złotą
Przed moim wzrokiem skryj ust twych pożary…
Bądź dziś posągom podobna martwotą,
Bądź dziś urokiem nie dotkniętej czary.